Kobiety w moim życiu odgrywają niezwykle ważną rolę.
Są wsparciem, drugim głosem.
Są wioską, która wychowuje moje dzieci i powodem dla ktorego te dzieci zdarza mi się na kilka dni opuścić.
Wierzą we mnie a ja wierzę w ich siłę i decyzje.
Raz w roku piję z nimi wódkę do śpiewu ptaków a potem o siódmej rano otwieramy piwo.
Są moim śmiechem do bólu brzucha i płaczem, który nie zdążył się wcześniej wydarzyć. To przez nie bolą mnie stopy od kilometrów, które przeszłam odkrywając nieznane mi miasto.
To dzięki nim, mogę wyjść z roli matki i bez wyrzutów sumienia wybebeszac się z najbardziej skrytych pragnien.
Kobiety mojego życia są moją ostoją. Są ważne. Są radosne. Są irytujące, kiedy nie dają odpocząć pijanej głowie.
Są racjonalne i romantyczne.
Kobiety mojego życia mają marzenia o których nie boją się mówić.
Mają cele, których nie boją się osiągać. Są spełnione i czekają na lepszy czas. Kiedy jestem z nimi, wyłączam się z codzienności i nigdy nie tracę okazji, żeby być w moim, w naszym TU i TERAZ i ich obecność mi w tym pomaga.
Kiedy wydarza się coś, co zmienia nasze życie a my akurat nie możemy być blisko, dotykamy tego podczas naszych spotkań. Wtedy łzy spływają opóźnione, ale niosą ze sobą taki sam smutek. Wtedy śmiech i radość nie tracą na swojej intensywności.
Zdarzają nam się po prostu trochę później.
Kobiety mojego życia mają dla mnie ZAWSZE dobre słowo. I nie ważne, czy chodzi o nową sukienkę, czy starą fryzurę w której jest mi dobrze tak samo jak dwa lata temu. Pożyczą szminkę i wypiorą zabrudzoną okresem bieliznę. Pochwalą dzieci, męża i nie pozwolą spędzić w łazience więcej niż pięć minut. Zatańczą i podstawią miskę, jeśli którejś z nas zakręci się w głowie (od tańca, rzecz jasna).
Witam się z nimi każdego ranka.
Takie relacje nie kosztują, ale też nie pojawiają się za darmo.Musisz o nie dbać, musisz się im przyglądać, musisz je pielęgnować.
Uschną bez tego.